Myli się ten, kto w wyglądzie tego domu szuka prowansalskich korzeni. Wapienna elewacja nawiązuje do tradycji Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Dla trójki młodych architektów ten dom był pierwszym poważnym zrealizowanym projektem. Nic dziwnego, że traktowali go jak pierworodnego.


Co należało zrobić w latach 70., aby kupić gospodarstwo rolne? Trzeba było zostać rolnikiem. Tak właśnie postąpił ojciec pana Tomka, który marzył, aby dzieci mogły jechać pod miasto pooddychać świeżym powietrzem. Inżynier wyrobił więc papiery rolnicze, dzięki którym mógł kupić dwa tysiące metrów działki. Kiedy dzieci podrosły, nadeszła pora, aby przenieść się za miasto na stałe i wybudować dom.


Projektantów nie trzeba było szukać daleko. Syn Tomek z kolegami Jackiem Ciećwierzem i Przemysławem Wielądkiem studiowali na piątym roku architektury w Warszawie i byli nie tylko przyjaciółmi.


Mieli za sobą udany konkurs na projekt teatru w Pradze. Do rywalizacji stanęło wtedy około dwustu pracowni architektonicznych z całego świata. Nie wygrali, nie doszli nawet do finału, ale nie to okazało się najważniejsze. Liczył się fakt, że zaszli tak daleko i podobała im się wspólna praca. Zrozumiałe więc, że za dom dla rodziców pana Tomka zabrali się entuzjastycznie.


Na początku każdy miał inną wizję - rodzice swoją, mało tego, każdy z zespołu również zupełnie inaczej wyobrażał sobie dom. Potem wszelkie rozmowy umilkły, każdy sobie coś szkicował, zasłaniając ręką. Dyskusje zaczęły się znowu, kiedy obejrzeli swoje projekty. Tak rodziła się koncepcja domu.


- Zadziwiająco sprawnie to poszło. Nie wiem, czy inwestor był tak dobry czy projektanci - żartuje pan Tomek. - Moi rodzice przez lata marzyli o niskim, nie za dużym, parterowym domu. Nasz projekt zupełnie nie przypominał tych marzeń, ale spodobał im się od razu. Mieli jedynie drobne uwagi.


Pan Tomek doskonale znał przecież swoich rodziców. Wiedział, czego oczekują. - Dom rodzinny mojej mamy mieścił się w kamienicy - mówi. - Przez lata mieszkania w bloku z sentymentem go wspominała. Ten nowy pozwolił przenieść się do przeszłości. Można po nim chodzić dookoła, jak po tamtym z dzieciństwa i tak samo dużo w nim przestrzeni. To na życzenie mamy pojawiły się też ogromne białe drzwi, łączące jadalnię z salonem i gabinetem.


Wzorców domu szukali podczas wycieczek po okolicy. - Pomysł na naszą chałupę był prosty - mówi pan Tomek o nowoczesnym projekcie. - Jest to forma stodoły obłożona kamieniem. Tutaj od dawna chałupy budowano z kamienia, jedynie od frontu wykładano je bardziej reprezentacyjną cegłą. Powód był prosty. Na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej klasycznego kamienia jest mnóstwo. To budulec raczej byle jaki, kruchy i w dzisiejszych czasach nie spełniający standardów, ale na elewacje nadaje się idealnie.


Ogród gospodarze wymyślili sami - zaplanowali w nim nie tylko układ roślin, znalazło się też miejsce na oczko wodne i nieduży staw, bo mieszkając w bloku zawsze tęsknili za wodą.


Dom naturalnie podzielił działkę na dwie części - jedna jest bardziej romantyczna, dzika, prywatna, druga z wypielęgnowanym trawnikiem i zadbanymi akacjami. Do tych dwóch światów idealnie pasują elewacje. Od strony trawnika i drogi dojazdowej bryła domu jest uporządkowana, część bardziej prywatna ma taras i przeszklenia.
- Na początku moja mama chciała obsadzić wszystko zielenią - wspomina pan Tomek. - Trudno było ograniczyć jej zapędy ogrodnicze do części prywatnej. Teraz ten podział w zupełności zaakceptowała.


Rodzice mieszkają tu od dwóch lat. Jak oceniają dom wybudowany przez syna? - Czują się w nim bardzo dobrze albo nie chcą się przyznać, że jest im źle - śmieje się pan Tomek. Niektórych stref w ogóle nie używają, są przecież we dwójkę, a powierzchnia ma ponad trzysta metrów. Tak naprawdę to miejsce zaczyna żyć, kiedy przyjeżdżają synowie, przyjaciele czy znajomi. Przy ogrodzeniu nieraz stają samochody, ludzie pytają o możliwość kupienia projektu. Nic z tego - architekci twierdzą, że dom pasuje do małej wioski na Jurze, nie gdzie indziej, a do nowych miejsc trzeba wymyślać nowe domy. Pomysłów im nie brakuje.


Kiedy dom istniał jeszcze tylko na papierze, architekci wymyślili romantyczną ławeczkę. Żartowali, że można będzie na niej siedzieć i podziwiać ich dzieło. „Papierowy” dowcip został zrealizowany. Przed kamienną elewacją pojawiła się „ławeczka architektów”. Kiedy przyjeżdżają w odwiedziny, przesiadują na niej, podziwiając dom. Z sezonu na sezon kamień jaśnieje, drewno ciemnieje, rozrastają się rośliny, przybywa nowych. Ich pierwsze dziecko ciągle się zmienia i pięknieje, powoli doroślejąc.


Tekst: Beata Woźniak
Stylizacja: Dorota Karpińska
Fotografie: Aleksander Rutkowski

reklama