Dom rodzinny Ady Fijał
Dlaczego nie przychodził do niej Święty Mikołaj, gdzie miała swój czarodziejski ogród i jak uczyła się grać na pianinie… ołówkiem – opowiada Ada Fijał, aktorka, wokalistka.
Ada Fijał: z dziadkiem łączyła mnie silna więź
Wszystkiego, co w życiu ważne, nauczyłam się w domu dziadków. Gdy zrywała się burza, dziadek Marian zabierał mnie na strych i opowiadał, co należy zrobić, gdy kogoś porazi piorun. Sam miał kiedyś taką dramatyczną przygodę, ale szczęśliwie udało mu się wyjść z tego bez szwanku. Pracował jako ratownik oddziału GOPR i nadleśniczy w Pieninach. Żył przyrodą i górami. Wpajał mi, że warto wierzyć w marzenia i robić to, co się kocha.
Z dziadkiem łączyła mnie silna więź. Imponowały mi wartości, które on cenił. Jak przystało na byłego żołnierza AK, był prawdomówny i honorowy. Ci, którzy go znali, zawsze powtarzają, jak wiele dobrego zrobił. Chciałabym, żeby kiedyś w taki sposób mówiono o mnie.
Od niego nauczyłam się, że najistotniejsze jest to, co niematerialne. W Wigilię nigdy nie przychodził do nas Święty Mikołaj. Nie było więc większych prezentów i nikomu – nawet mnie, małemu dziecku – tego nie brakowało. Liczyła się wielka pachnąca choinka, obwieszona cukrowymi soplami, i to, że jesteśmy razem. Rozmawiamy, śmiejemy się i jest nam ze sobą dobrze.
Szelest sukien, trzepot długich rzęs, balet i kotyliony – tak przedwojenną Polskę wspominała babcia Stanisława. To ona obudziła we mnie fascynację retro. Była prawdziwą damą, nosiła kapelusze, opowiadała mi o balach, na które chodziła w młodości, i o lepszym, piękniejszym przedwojennym świecie. Kobiety wyglądały jak filmowe gwiazdy: wystylizowane, z falami na głowie i ustami pomalowanymi na czerwono, spod długich rzęs rzucały spojrzenia pełne niedopowiedzeń. Mężczyźni nosili smokingi i mieli nienaganne maniery. Szyk i smak. Któregoś dnia otworzyła przede mną skrzynię, w której trzymała ozdoby i pamiątki z dawnych przyjęć. Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy uniosła wieko – oślepił mnie blask korali, pereł, kamieni!
Po babci odziedziczyłam fascynację modą. W garderobie przetrzymuję jej skarby: złotą bluzkę, srebrną sukienkę i przedwojenną biżuterię. Ostatnio zagrałam u Janka Komasy w „Miasto44” – o powstaniu warszawskim. W filmowym kostiumie miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie.
Dom dziadków był duży, piętrowy, z lat 20. Czułam się tam jak Alicja w krainie czarów, tajemnic i niedostępnych zakamarków. Pośrodku znajdował się salon-jadalnia, a dookoła amfiladowo rozchodziły się kolejne pokoje: babci i dziadka, cioci, mój, pokój z fortepianem, a za nim jeszcze spiżarnia. Uwielbiałam pokonywać ten labirynt i biegać po czarodziejskim ogrodzie, pełnym słoneczników i peonii, który otulał dom. Byłam najszczęśliwszym dzieckiem pod słońcem.
Dziadek uczył mnie wierszyków, czytał poezję, babcia śpiewała piosenki typu „Tango milonga” czy „Ada, to nie wypada”. Próbowałam grać na fortepianie. Dla ułatwienia nawet narysowałam ołówkiem numerki na klawiszach… Babcia świetnie gotowała i robiła pyszne przetwory: dżemy, powidła i smakowitą różę obsypaną cukrem. Dziadek z kolei podbierał miód z domowej pasieki – zapach świeżych plastrów, ledwie co wyjętych z ula, chodzi za mną do dziś.
Kiedy przestałam być dzieckiem...
Wszystko zmieniło się, gdy poszłam do szkoły. Od tamtej pory do dziadków mogłam jeździć już tylko na wakacje. Lekcje fortepianu, zajęcia taneczno-baletowe w Harcerskim Zespole Pieśni i Tańca „Małe Słowianki”, liczne treningi i podróże po całej Europie ograniczały wolny czas. To chyba wtedy przestałam być dzieckiem. Podczas jednego z wyjazdów zaprzyjaźniłam się z pewnym Szwedem o imieniu Henrik. Byliśmy strasznie zakochani. Pisaliśmy do siebie dużo listów. Po latach postanowiłam odnowić kontakt i wysłałam mu kartkę z moim adresem mailowym. W poszukiwaniu Henrika – z powodu jego licznych przeprowadzek – przewędrowała przez sześć różnych adresów. I dotarła! Teraz kontaktujemy się na Facebooku.
Klimat z lat spędzonych u dziadków podświadomie „przemyciłam” do swojego domu na Saskiej Kępie. Mieszkam wśród zieleni, z kawałkiem własnego ogródka. Co prawda nie gotuję tak dobrze jak babcia, a gdy wpadają znajomi, zwykle jedzenie zamawiam, ale zawsze dbam o to, żeby je ładnie podać – świeże kwiaty, gustowne serwety. Nie dzieje się to często, bo choć kocham ludzi i potrzebuję się nimi otaczać, dom jest moim azylem. W nim szukam spokoju i wyciszenia, chcę go zostawić wyłącznie dla siebie i męża.
Wysłuchała: Hanna Halek
Zdjęcia: Piotr Blawicki/East News, archiwum prywatne