Gdy podejmujemy heroiczną walkę z ciemnymi kątami, wieszamy żyrandole, nawet po kilka w rzędzie, kinkiety na każdej ścianie, montujemy sztab halogenów albo światełka w podłodze, a nawet wokół okna. Tymczasem zapominamy zupełnie o zwykłej stojącej lampce. Ile mamy ich w domu? Jedną, góra dwie, bo pary zazwyczaj ustawiamy w sypialni.
Błąd, ponieważ to właśnie lampki, potocznie zwane stołowymi, budują w domu nastrój jak mało co. Wiedzą o tym dobrze Francuzi, Anglicy czy Włosi. Mają ich w mieszkaniach całe mnóstwo i ustawiają, gdzie się da. Obowiązkowo kilka w salonie, kolejne w holu, jeszcze inne w kuchni, a nawet w łazience. Stoją często trójkami i rzadko są z jednego kompletu.
Lampy doceniali już starożytni. Zapalali je w miejscach świętych, bo wierzyli, że chronią przed złem. Żydzi z kolei zostawiali w domach włączone lampki przez całą noc. Miało to im zagwarantować spokój, dobrobyt i zdrowie rodziny. Ten zwyczaj do dziś praktykowany jest w wielu krajach Bliskiego Wschodu.
Lampki powinny świecić ciepłym światłem, które odpręża i relaksuje. Eksperci podpowiadają, że najlepiej zamontować w nich żarówki o mlecznej bańce, które dają łagodne światło, zbliżone do naturalnego. Sympatyczny efekt osiągniemy też dzięki niezwyczajnym abażurom witrażowym, z macicy perłowej, wikliny, papieru czy z kryształków.
Jak wybrać lampkę? Zadanie niełatwe, ale pomyłka nie oznacza katastrofy. Bo gdy coś nam nie pasuje, wystarczy, że wyciągniemy wtyczkę z gniazdka i poszukamy dla naszego okazu innego miejsca. Malkontenci narzekają na kable leżące na podłodze i zasilacze. Nie ma się czym przejmować, producenci robią je coraz ładniejsze.
Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwa firm
reklama