Obfite chwosty, jedwabne taśmy, strojne frędzle – oto biżuteria dla domu.
Pojawiły się już w średniowieczu – ozdobne taśmy, borty, sutasze, pętlice (a to jeszcze nie wszystkie nazwy tkaninowych ozdób). Naszywano je na stroje duchownych, wojskowe mundury i liberie. Świadczyły o wysokiej pozycji, władzy i pieniądzach. Weźmy taki galon na przykład, czyli plecioną taśmę, którą robiono z jedwabiu przeplatanego srebrną czy złotą nicią. Albo strojne sznury i guzy wysadzane szlachetnymi kamieniami. Nierzadko kosztowały tyle co żupan czy suknia. Ale czy można się dziwić – przecież wymagały mnóstwa pracy (słowo „pasmanteria” pochodzi z włoskiego „passamano”, czyli ta, co przechodzi przez ręce).
Do wnętrz te dekoracyjne dodatki trafiły, by ukryć wszelkie niedoskonałości, szwy czy sztukowania wąsko tkanych wtedy adamaszków i welurów. Najlepsi rzemieślnicy z Francji i Włoch robili je w tak wyrafinowany sposób, że wyglądały jak piękna biżuteria i były ozdobą samą w sobie – na ścianach pałaców pojawiały się szerokie haftowane sznury, wieszano na nich dzwonki, którymi wzywano służbę. Dziś pasmanteria znowu jest modna. Nawet najzwyklejsza zasłona nabierze uroku dzięki chwostom, taśmom czy frędzlom, a jeden pompon może odmienić poduszkę.
Tekst: Krystyna Kopytko
Fotografie: archiwa firm