Chińska laka z Paryża
Komody zdobione przez Martina są lepsze niż wykonane w Chinach! Tak swawolnie – luźno tłumacząc – rymował Wolter, a na dodatek w sztuce „Nanine” opisywał przepiękny powóz ciągnięty przez sześć koni i udekorowany „panelami Martina”. Wtórował mu Jean-Francois de Bastide w nowelce „La petite maison”. Skrupulatny opis wnętrza – tkanin, porcelany, paneli i obrazów – wieńczy notka o meblach Martina zdobionych awenturynem. Oto ostatni krzyk paryskiej mody drugiej połowy XVIII wieku, niechybna oznaka społecznego statusu i bogactwa: przedmioty małe i duże zdobione „vernis Martin”. Czyli laką, na dodatek… sztuczną.
U podłoża lakowego szaleństwa leżały dwie proste przyczyny: chciwość i duma. Gdzieś w XVI wieku Europejczycy zaznajomili się z lakowymi wyrobami z Dalekiego Wschodu. Zachwyciły ich równie mocno jak tamtejsza porcelana. Nie dość, że były trwałe, to jeszcze laka nie przypominała niczego, co spotykało się w Europie. Twarda lustrzana powierzchnia skrzyła się subtelnymi, kolorowymi wzorami. Sto lat później takie przedmioty zdobiły najznamienitsze kolekcje sztuki na całym kontynencie. Mimo ogromnych cen cieszyły się wielką popularnością. Tak wielką, że rzemieślnicy zaczęli kombinować, jak wykraść sekret laki mieszkańcom Wschodu.
Tajemnica ta nie była wcale strzeżona tak pilnie jak produkcja porcelany. Już w 1655 roku jezuita Martino Martini notował, że Chińczycy zbierają „klej zwany cie, którym pocą się drzewa”. I to właściwie cały sekret: laka jest żywicą kilku gatunków drzew zwanych lakowymi, rosnących na Dalekim Wschodzie. Zbiera się ją, oczyszcza, miesza z naturalnymi barwnikami i olejkami. Najprościej byłoby przywozić gotowy materiał do Europy. Niestety, przez miesiące morskiej podróży laka zasychała na kamień. Do dziś nie udało się odkryć chemicznej substancji, która przywróciłaby jej pierwotny stan. Europejskim artystom i rzemieślnikom pozostało jedno – naśladować, używając materiałów dostępnych na miejscu.
Rozpoczęły się eksperymenty z rodzimymi żywicami i olejami, m.in. szelakiem i sandarakiem. Opracowano różne receptury, ale żadna nie dawała efektów porównywalnych z oryginałem. Poszukiwania trwały również we Francji, gdzie lakową modę roznieciła m.in. wizyta delegacji dworu Syjamu u Ludwika XIV. Dzięki królewskiemu przywilejowi powstała pierwsza manufaktura w Hotel de Gobelins. Z kolei w Chantilly książę Kondeusz założył laboratorium, którego zadaniem było tworzenie ozdób z laki „do użytku i dla rozrywki Jego Wysokości oraz osób, którym zechce je podarować”.
Gdy na scenę wkroczyło czterech braci Martinów, dekoracje z europejskiej laki tworzyło już wielu rzemieślników. Jednak dopiero oni doprowadzili tę sztukę do perfekcji. Aby uzyskać pożądany efekt, kładli dziesiątki warstw werniksów, inkrustowali macicą perłową, zdobili listkami złota, rzeźbili. Efekt rzeczywiście był olśniewający i dorównywał dokonaniom wschodnich mistrzów. Zauważył to sam Ludwik XV, który zlecił czterem braciom wykonanie dekoracji Wersalu. Określenie „vernis de Martin” stało się synonimem słowa laka, a styl Martinów – z lepszym lub gorszym skutkiem – naśladowano w całej Francji.
Tekst: Stanisław Gieżyński
Korzystałem z książki Moniki Kopplin „European Lacquer”.
Zdjęcia: Jean Tholance/Muzeum Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu
Wystawa „Les secrets de la laque française: le vernis Martin” w Muzeum Sztuk Dekoracyjnych w Paryżu, do 8 czerwca.
Za pomoc dziękujemy Museum für Lackkunst Münster.