Gdy Martin Brudnizki zaprojektuje kolejną restaurację, pielgrzymują do niej gwiazdy. Kiedy urządzi komuś dom, kolorowe magazyny walczą, żeby go pokazać.

Pracuje z niemiecką precyzją, praktycznie niczym Skandynawowie i z ułańską fantazją – jak Polacy. W końcu jego matka jest Niemką, ojciec Polakiem, a rodzinny dom to Szwecja.

Styl tego trzydziestolatka nazywany jest często minimalizmem de luxe: jego wnętrza nie są przeładowane meblami, tkaninami czy dekoracjami, ale za to urządzone rzeczami ekskluzywnymi. Chętnie używa skóry, moheru, kaszmiru i… kontrastów. Jeśli dom ma drewniane belki, to ściany są ze szkła, jeśli stoją w nim antyki, a na podłogach leżą kosztowne dywany, to obok pojawiają się współczesne rzeźby, a na murze surowy tynk.


A wszystko skąpane w tysiącach kolorów. Jak w apartamencie Ruston Mews, gdzie z żółtego korytarza wchodzi się do sypialni, w której stoi różowy fotel, łóżko z zagłów- kiem w pastelowe paski, a na ścianie wisi granatowy plakat perfum Chanel. Nawet jeśli urządza restaurację, robi to z takim wdziękiem, że można się w niej poczuć jak w domu.

O klubie-barze Abigail’s Party w Soho, który zrobił wspólnie z brytyjskim projektantem Andrew Norreyem, krążą legendy. Wnętrze podzielili na pokoje: salon z witrażowym oknem od Tiffany’ego i kominkiem z granitu, jadalnię, bibliotekę oraz sypialnię z trzema ogromnymi marokańskimi lampami, które przypominają skamieniałe ananasy.

Martin skończył dopiero co szkołę na londyńskiej architekturze wnętrz, gdy Norrey namówił go do zaprojektowania baru. Plan był prosty: zabawa, zabawa i jeszcze raz zabawa. – Wystarczy, że na zewnątrz jest ciemno i deszczowo. Po co jeszcze bardziej przygnębiać ludzi? – tłumaczył Brudnizki, wybierając do tego klubowego wnętrza energetyczne pomarańcze i czerwienie. Po tak udanym debiucie posypały się propozycje od Versacego, Tiffany’ego i słynnego duńskiego restauratora zabytków Mogensa Tholstrupa.

Odkąd poznał Norreya, Martin jest też bardziej skory do... żartów.

Raz na przykład wymyślił stolik z nieproporcjonalnie dużym blatem. A ostatnio spodobała mu się moda na tak zwaną rus in urbe, czyli wieś w mieście – w restauracji hotelu Grosvenor House, której właściciel, Richard Corrigan, jest zapalonym myśliwym, nad rzędem stolików Martin zaprojektował olbrzymich rozmiarów fresk przedstawiający nastrojowe wrzosowiska, bagna i łąki porosłe wysoką trawą. Ścianę obok ozdobił błyszczącą lamperią z drewna wiśni i wykończył fryzem z płaskorzeźbami lisów i bażantów. Jakby tego było mało, na kubełkach do lodu i sztućcach pojawiły się motywy jelenich rogów, a lampy stoją na kaczych nogach.

Teraz pracuje na Barbados – kończy projektować jedną z najdroższych restauracji świata – Daphne’s. Od czasu do czasu pojawia się też we Frankfurcie, gdzie powstaje nowy pięciogwiazdkowy hotel Rocco Forte Villa Kennedy. Choć nie ujawnia szczegółów, jedno jest pewne – te miejsca staną się najbardziej pożądanym celem podróży słynnych gwiazd i celebrytów. Bo tak jest właściwie ze wszystkim, co zaprojektuje Brudnizki.


Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: Alexandra Public Relations