Po francusku znaczy „wygodna” i taka jest. Uczy porządku, nie pozwala nam zginąć wśród tysięcy przedmiotów. Cieszy się zasłużoną sławą, odkąd pierwszy raz trzysta lat temu trafiła do królewskiej sypialni. Komoda.
Słowo „komoda” przywołuje w mojej pamięci rytuał, który przed laty odprawiła babcia nad kupionym okazyjnie antycznym meblem. Przywieziono go w upalny dzień i ustawiono w ogrodzie, jak sobie zażyczyła ku zdziwieniu wszystkich. – Przyda mu się kąpiel słoneczna, żeby uciekły mole i zła energia – wyjaśniła rzeczowo, choć zabobonna nie była. Potem rozłożyła na trawie szuflady, by pusta komoda mogła przez cały dzień swobodnie oddychać.
Kiedy po latach mebel trafił do mojego domu, zrezygnowałam z magicznych sztuczek, bo czułam, że i tak ma dobrą energię. Kojarzył mi się z zapachami dzieciństwa – pierwsza szuflada z różanymi perfumami, druga z czekoladą i landrynkami chowanymi między sztućcami, a ostatnia z lawendą w lnianych woreczkach poupychanych wśród powłoczek.
Od czasu babcinej akcji pod jabłonką wierzę, że meble mają duszę i gromadzą energię domów, w których stały. Dobrą i złą. Dlatego ostrożnie postępuję ze starociami. Przecież tak mało jest szczęśliwych ludzi. Może więc bezpieczniej kupić meble nowe?
Najpiękniejsze komody to dzieła pochodzące z włoskich rodzinnych manufaktur, gdzie przez lata, z pokolenia na pokolenie przekazuje się tajniki fachu. Tam, spod ręki mistrzów wychodzą komody fornirowane mahoniem albo orzechem (fornirować można na trzy sposoby: w jodełkę, poprzecznie i podłużnie) i intarsjowane wstawkami z jeszcze innego gatunku drewna. Technik zdobniczych jest więcej. Zachwycają na przykład efektowne markieterie, czyli wzory ułożone z drewna, metalu, kości słoniowej, marmuru, ale piękne są też wielobarwne polichromie.
Na komodach pojawiają się karciane motywy (firma Heban) i odważne pasy (jakie ma np. Ara firmy Profab). Kształty też bywają wyraziste, np. bombki – z pękatymi szufladami, połyskujące złotem lub srebrem (Abar). Intrygujące są współczesne wariacje na temat komody – na przykład niska z trzema rzędami szuflad w kolorze kości słoniowej, zawieszona na metalowym stelażu (Bo Concept). Komoda może być też drewniana z mnóstwem szuflad z licami w kształcie stożków (Sellaro) albo cała z luster pomysłu Jane Churchill.
W tych meblach z powodzeniem łączy się najróżniejsze materiały: szkło, mdf, drewno, kamień, metal, a nawet rafię. Pierwsza komoda, o której wie historia, trafiła do sypialni Ludwika XIV. Zaprojektował ją w 1690 roku André Charles Boulle, najsłynniejszy z francuskich ebenistów. Miała marmurowy blat, dwie szuflady i ociekała złotem.
Do mebli w nowym stylu od razu przylgnęła nazwa „commode”, co znaczy wygoda. To ze względu na szuflady, w których ukryć można prawie wszystko. Komoda szybko sprawdziła się w jadalni, potem trafiła do gabinetu, wreszcie stała się ozdobą salonu. Kiedyś wystarczały dwie czy trzy szuflady, z czasem zaczęło ich przybywać, stawały się raz głębsze, raz płytsze, raz większe, raz mniejsze, ale jedno się nie zmieniło – pozostały praktyczne.
Tekst: Beata Woźniak
Fotografie: archiwa firm
reklama